Jednym się udaje, inni wciąż próbują, a jeszcze inni rezygnują w przedbiegach i akceptują ten stan rzeczy, bez wiary podchodząc do rywalizacji ramię w ramię. Zresztą sama sytuacja na światowych stadionach i trasach ulicznych coraz bardziej zaczyna przypominać serial, w którym grają ci sami aktorzy. Co gorsza, patrzysz i wiesz co się wydarzy, znasz scenariusz…. Czasem tylko bywasz mile zaskoczony. Najczęściej jednak do końca nie wiesz bo… nie znasz tego zawodnika, niby skąd masz znać, skoro on pierwszy, drugi czy trzeci raz startuje na „dużej” imprezie i potrafi ograć mistrza? O ile jeszcze z dobre 10, 5 lat temu byłem pochłonięty mityngami Golden League (od 2010 roku prestiżowe mityngi rozgrywane pod nazwą Diamentowa Liga) i przeżywałem wszystkie konkurencje biegowe, potrafiłem rozpoznać każdego zawodnika – nawet po sylwetce, technice poruszania się, a czasem i koszulce (wtedy jeszcze nie wszyscy mieli jednakowe stroje), tak teraz oglądam te mityngi bardzo rzadko i już nie z takim entuzjazmem jak kiedyś. Coraz częściej interesują mnie głównie statystyki, suche wyniki. Nie winię za ten stan nikogo, a na pewno biegacze z czarnego lądu są tu najmniej winni, bo o nich rzecz jasna mowa. Ubolewam jedynie nad coraz mniej atrakcyjną stroną rywalizacji na ulicy czy stadionach.
Dla nas, białych biegaczy i trenerów wydaje się to krzywdzące (zabierają „chleb” naszym) i jest to temat dyskusyjny, jednak gdy spojrzeć na to globalnie i tak naprawdę uczciwie – chyba generalnie nie mamy racji w tej kwestii. Najczęściej jednak dajemy upust swoim emocjom i winimy za ten stan rzeczy samych zawodników. To niesprawiedliwe. Sam wielokrotnie się wkurzam i mówię o tym otwarcie. A oni przecież wykorzystują swoją życiową szansę i robią to możliwie najlepiej jak potrafią. Zdominowali konkurencje długodystansowe tak jak biali tenis ziemny lub Azjaci tenis stołowy, biali kolarstwo, rugby, siatkówkę, pływanie i wiele innych dyscyplin. Są nacją, która po prostu góruje nad innymi i zwyczajnie wykorzystuje swoje naturalne możliwości i predyspozycje fizyczne… by przetrwać, by zapewnić lepsze życie sobie i swojej rodzinie. Motywacja i determinacja jest kluczem. Jeśli może być mowa o jakiejkolwiek winie, to ewentualnie możemy się czepiać menadżerów i organizatorów imprez, że zapraszają na swoje biegi niezliczone hordy głodnych sukcesów Afrykańczyków i to wszystko napędzają. Trend jest jednak taki w Europie i na świecie, że każdy żąda rekordów. Mowa o rekordach świata, Europy czy najczęściej trasy danego biegu. A kto to może zapewnić w niemalże 80-90 % stając na starcie? Pytanie retoryczne…. Mimo, że cyferki się zgadzają kibice są jednak coraz bardziej znudzeni. Uwaga, jednak powoli w niektórych rejonach świata zaczyna się to zmieniać i z pełną świadomością piszę, że biali zawodnicy, ci szybko biegający, będą niebawem lepiej opłacani, będą atrakcyjniejsi aniżeli czarnoskórzy szybcy biegacze. Bowiem w XXI wieku rywalizacja na ulicy i stadionach pomiędzy białym i czarnych człowiekiem przypomina coraz bardziej biblijną walkę Goliata z Dawidem. Z tym, że tych „Goliatów” są setki, a w zasadzie już tysiące na świecie i każdy kolejny wydaje się być podrasowaną, a nawet ulepszoną wersją swojego poprzednika, a „Dawidów” jakby coraz mniej. Przykład „złotego dziecka” USA – Galena Ruppa, a wcześniej popisy Pauli Radcliffe wydają się potwierdzać moją tezę. Ostatnio we wspaniałym stylu w Stockholmie błysnęła także milerka Jennifer Simpson, wykorzystując taktyczne potknięcie koleżanek z Etiopii i Kenii, które podczas mityngu Diamentowej Ligi w biegu na 1500m obrały mordercze tempo na rekord świata, w konsekwencji go nie wytrzymując. Tydzień później w Zurichu rozstrzygnięcie było podobne.
Z konkurencji biegowych jedynie biegi średnie się jakoś „bronią” (głównie męskie, a od niedawna wspomniane kobiece) i od pewnego czasu mamy zaciętą rywalizację na wysokim poziomie, gdzie możemy mieć swojego ulubieńca. Nie chcę nikogo obrażać, rasistą też nie jestem i szanuję wszystkich zawodników bez względu na kolor skóry, wyznanie czy też pochodzenie. Ale w tym wszystkim mi konkretnie brakuje widowiskowości jaka była jeszcze trzy, dwie, a nawet jedną dekadę temu. Poza tym do całej dyskusji można by podłączyć kolejne wątki – debata na temat braku skutecznych czy jakichkolwiek kontroli antydopingowych w Afryce czy też bardzo kontrowersyjne wyrabianie szybkobiegaczom nowych paszportów przez państwa krajów zachodnich i jeszcze kilka innych…. Bez względu na nasze poglądy, nie należy odbierać czarnoskórym zawodnikom zasług oraz inspiracji jaką darzą setki tysięcy biegaczy wyczynowych i amatorskich na całym świecie.
Wracając do sedna: wiecie kto to był Frank Horwill? To legendarny szkoleniowiec z wysp brytyjskich, trener biegaczy. To między innymi u niego szukał i doradzał się trener Sebastiana Coe – jego ojciec. W tekstach Franka można dostrzec niezwykłe podejście do treningu. Bardzo podoba mi się jego filozofia i często niektóre jej elementy sprawdzam, a inne stosuję z powodzeniem w swojej pracy szkoleniowej.
Zdrowia i szybkości!
Karol Nowakowski